Katmandu - Jiri
Wstajemy rano, a właściwie to jeszcze w nocy, bo o 3.30. W góry bierzemy tylko najpotrzebniejsze rzeczy, także wszystko co zbędne (m.in. akordeon, pluszaki, ekspres do kawy ;-)) zostawiamy w depozycie w hotelu. Taksówki już na nas czekają.
4.10 jesteśmy na dworcu autobusowym. Jest jeszcze ciemno. Istne szaleństwo! Bałagan jakich mało, pełno autobusów, pełno ludzi, pełno śmieci. Ktoś nawet urządził śmietnisko na dworcu! Numery autobusów są oznaczone w ich znaczkach, zatem dość długo trwało zanim znaleźliśmy właściwy. Nie zajmujemy jednak miejsc siedzących w autobusie tylko idziemy na dach. Ot... taka fanaberia Polaków ;-) Zresztą ludzie byli zadowoleni, bo ci co mieli jechać na dachu, mogli zasiąść na droższych miejscach w środku. Nasz kierowca jest przynajmniej o połowę młodszy od autobusu! Kierowca ma z lat 17-18, a autobus między 30 a 40 ;-) O 5.30 wszystkie autobusy na raz ruszają. Tworzy się gigantyczny korek, trąbienie i niesamowity smog, który drażni nasze gardła. Po ponad godzinie udaje się nam wyjechać z dworca!
Widoki wspaniałe! Drogi wąskie, kręte a metr obok już przepaść. Zbyszek ma lęk wysokości, więc co chwilę słychać dramatyczne krzyki, co wzbudza śmiech wśród Nepalczyków. Najgorsze, że ci szaleni kierowcy, na tych wąskich drogach jeszcze się wyprzedzali nawzajem. Po naszym trekkingu dowiedzieliśmy się, że jeden z takich autobusów na tym odcinku miał wypadek i zginęło ponad 40 osób. Słońce ładnie nas opaliło podczas tej jazdy na dachu - Lucjan tak zjarał sobie nogi, że później już ciężko było go zobaczyć w krótkich spodenkach ;-) Przed samym Jiri widzimy jeszcze wypadek. Jakaś ciężarówka wypadła z drogi.
O 18.00 jesteśmy w Jiri. Szybko znajdujemy nocleg w lodgy (prymitywny hotelik, gdzie za nocleg, jeśli korzysta się z miejscowego jedzenia, płaci się grosze).
Wydane:
70 NPR - dal bhat
200 NPR - kolacja