No i dupa… Pogoda jest, ale beznadziejna… Dziś z wyjścia nici. Zostajemy w namiotach i jeśli później warunki się poprawią to zrobimy mały spacer aklimatyzacyjny.
Wiatr z godziny na godzinę jakby silniejszy, coraz więcej chmur, do tego pada śnieg. Większość osób odpuszcza i schodzi w dół. Dwójka Polaków z Warszawy ma dylemat co robić. Pytają o radę Michała, który odradza im wchodzenie wyżej w takiej pogodzie. Myśleliśmy, że skumali powagę sytuacji… Jednak po chwili widzimy, że się spakowali i idą wyżej!! A była już godzina 12.00!! Widzieliśmy ich wcześniej na trasie, nie byli zbyt szybcy, zatem nie potrafimy zrozumieć ich decyzji… porywanie się w takiej pogodzie i tak późno w kierunku szczytu jest, delikatnie rzecz ujmując, nielogiczne.
W tym czasie na naszym „polu namiotowym” zostały już tylko 3 załogi i o dziwo sami Polacy :-) Z nudów idziemy przejść się do schroniska. Na miejscu rozmawiamy z jednym z gospodarzy. Pyta nas czy zamierzamy spać dzisiejszej nocy w namiocie, bo według niego to nie najlepszy pomysł, bowiem nadciąga poważna burza. Ma wiać nawet 120km/h, do tego opady i w ogóle jedna wielka masakra. Wystraszył nas na tyle, że zaraz pobiegliśmy pakować graty. Przy okazji poinformowaliśmy o zbliżającym się armagedonie naszych sąsiadów z namiotu obok. Wszyscy przenosimy się do schroniska. Ja i Michał oczywiście spakowaliśmy się na końcu, ale oficjalną przyczyną naszego opóźnienia było wcześniejsze profesjonalne przymocowanie namiotu :-) Zatem mieliśmy problem z jego odczepieniem i dlatego straciliśmy tyle czasu. W czasie składania naszego dotychczasowego domu, rozpoczynało się to, o czym ostrzegał nas jeden z prowadzących schronisko. Co jakiś czas strzelały pioruny. Po spakowaniu namiotu ruszamy do schroniska. Ja trzymam pakunek na ramieniu, przede mną na pusto idzie Michał. W pewnym momencie słyszymy uderzenie pioruna, który musiał uderzyć bardzo blisko nas. Po kilku sekundach czuję jak przez moją rękę, którą trzymałem namiot, przepływa prąd. Instynktownie kucam… Patrzę przed siebie, a tam Michał też na glebie. Krzyczy, że też „oberwał”. Tylko, że on szedł na pusto i oberwał gorzej, bowiem jego najwyższym punktem była… głowa :-) Myślał, że sobie z niego jaja robię i że rzuciłem go namiotem w głowę! Resztę drogi pokonaliśmy już w pełnym biegu, obawiając się, że następny strzał pioruna nas nie chybi. W schronisku mieliśmy z tego niezły ubaw, choć Michała głowa bolała do końca dnia…
Na miejscu spotykamy Rosjan, którzy w nocy wybrali się na Mont Blanca. Byli jedynymi tego dnia, którzy zdobyli szczyt, choć sami przyznali że to był trochę wariacki pomysł. W każdym razie opowiadali, że gdy schodzili to spotkali tę dwójkę z Warszawy. Stali w miejscu i nie bardzo wiedzieli co zrobić. Rosjanie do nich kiwali, dając do zrozumienia żeby schodzili, ale nie przynosiło to żadnego skutku…
Widoczność w tym czasie była praktycznie zerowa. Nie było możliwości wyjścia i poszukiwania. Mogłoby z tego być więcej złego niż dobrego. Niestety, nie jesteśmy w stanie nic zrobić.
Schronisko Gouter mile nas zaskoczyło. Normalna cena za nocleg to 26€, jednak dzięki naszym kartom Austriackiego Towarzystwa Alpejskiego (Alpenverein) płacimy tylko 13€ za dobę, a to już cena bardzo zbliżona do tatrzańskich schronisk. Poza tym, w nocy w pokoju było tak ciepło, że po 2h spania wszyscy obudziliśmy się w jednej chwili z suchym gardłem i jednym pragnieniem… WOOODY!!