Podsumowanie
Wszystkie zdjęcia pochodzą z prywatnych kolekcji Ali, Agaty, Dominika, Grzegorza, Łukasza, Moniki, Tomka i mojej skromnej osoby. Zdjęcia z wyprawy można również zobaczyć pod adresem: http://community.webshots.com/user/radoslawek
Krótki filmik z wyprawy dostępny pod adresem:
http://www.youtube.com/watch?v=_wUlRMIMjHI
Maroko zaskoczyło nas pod wieloma względami. Nasz obraz Maroka, ukształtowany przez kolorowe katalogi biur podróży, został zwichrowany.
Przede wszystkim pogoda. Chcieliśmy wejść na Toubkala, kiedy na szczycie leży jeszcze śnieg i pod tym względem marzec jest dobrym miesiącem. Jednak przez kolejne 7 dni, kiedy już tylko zostało nam turystyczne poznawanie tego kraju, marcowa pogoda była dla nas tylko utrapieniem. Całe szczęście, że nasz plan obejmował góry, w przeciwnym wypadku nie zabralibyśmy żadnych ciepłych ubrań, a bez nich cienko byśmy piszczeli. Przez cały ten okres mieliśmy może z dwa pełne dni w pięknym słońcu, reszta to typowo angielska pogoda, nie mająca nic wspólnego z naszym wyobrażeniem o Afryce. Padał deszcz, padał grad, w nocy były przymrozki. Jeśli ktoś wybiera się do Maroka w mocno rekreacyjnym celu, to proponuje poczekać do kwietnia, kiedy to ponoć można bardziej liczyć na słońce.
Może to przez to, że nie przygotowaliśmy się solidnie do wyjazdu, ale nie sądziliśmy, że Maroko to wyjątkowo górzysty kraj. Zawsze kojarzyło nam się z plażami i pustynią, a niekoniecznie z górami. Wystarczy jednak rzucić okiem na mapę fizyczną tego kraju. Środek kraju to pasmo Atlasu Wysokiego, równolegle do niego ciągnie się na północy Atlas Średni, a na południu Antyatlas. Wzdłuż wybrzeża Maroka wznoszą się jeszcze góry Rif. Wolna od gór jest tylko południowa i południowo-wschodnia część zajmowana przez kamieniste i piaszczyste pustynie Sahary oraz niewielki pas nizin nad Oceanem Atlantyckim.
Przed wyjazdem byłem przekonany, iż w kraju, w którym PKB na mieszkańca jest ponad trzy razy niższe niż w Polsce, ceny będą również o wiele mniejsze. Niestety już pierwsze dni boleśnie obaliły ten pogląd. Przygotowując budżet na wyjazd, trzeba liczyć, że ceny są na podobnym poziomie co w Polsce, a często znacznie wyższe. Przykładowo, fast-food na ulicy można dostać za 1EUR (u nas zapiekankę też się dostanie za 4,5zł), w knajpie trzeba jednak liczyć się z wydatkiem od 3 do 10EUR. Przejazd taksówką z Marrakeszu do Imlil (70km) kosztuje 25EUR, a są i tacy, którzy płacą po 40EUR. Pociąg z Meknes do Marrakeszu (467km) kosztuje 16EUR. Przejażdżka na dromaderze to wydatek 15-18EUR, a za wypożyczenie kłada na pustyni płaci się 30EUR. Oczywiście koniecznie trzeba się targować, bo ceny wyjściowe bywają horrendalne. Mój przypadkowy rekord to zjechanie z 70EUR do 5EUR ;-). Jednak Marokańczycy są twardszymi negocjatorami, niż inne arabskie nacje. Jeśli będziemy się upierać przy zbyt niskiej cenie, to nas tylko pogonią. Wolą nic nie zarobić niż zarobić mniej. Widać, że są rozpieszczani przez turystów, a z pewnością kroją nas na każdym kroku, bo nie wyobrażam sobie, żeby zwykłego Marokańczyka było stać płacić tyle ile turyści. Tanie są za to noclegi (od 2 do 8EUR) i… oliwki, którymi zajadaliśmy się z Jankiem, jak gdyby były chipsami. Dla rozeznania, bez szaleństw, ale też bez zbytniej oszczędności, wydałem w Maroku przez 10 dni ok. 340$.
Wracając do naszego głównego celu, którym było zdobycie góry. Tutaj też trochę się przeliczyliśmy, ale tylko jeśli chodzi o pogodę. Klasyczna droga na Jabal Toubkal nie stanowi większych trudności technicznych. Zwyczajnie dreptamy do góry. W okresie kiedy my tam byliśmy, każdy powinien dodatkowo zaopatrzyć się w raki. My trafiliśmy na paskudną pogodę, dlatego przydały się cieplejsze rzeczy. Latem podobno nie ma tam grama śniegu, więc oprócz upału nie powinno być innych zagrożeń. Przed szczytem, na wysokości 3207 m n.p.m. znajdują się dwa schroniska z dobrą kuchnią i ciepłymi salami sypialnymi (ja spałem w śpiworze na +10°C), więc spokojnie można sobie rozplanować dwudniową wędrówkę na szczyt, bez żadnych zbędnych kilogramów w plecaku. Na cały wypad do Maroka zmieściłem się w plecak 35l, więc w samolocie miałem tylko bagaż podręczny. Generalnie trzeba zabrać to co zwykle zimą w góry, jednak pamiętajmy o umiarze - na szczyt wchodzimy w dwa dni, a resztę naszego urlopu musimy dźwigać balast na plecach. Gdybym miał drugi raz się pakować, to do swojego bagażu dorzuciłbym jeszcze tylko maskę, bo ten zimny wiatr pod szczytem wymroził mi mocno twarz.
Osobiście w Maroku najbardziej podobał mi się Fez i właśnie to miasto będę wszystkim gorąco polecał. Nie bez przyczyny medyna Fezu była numerem jeden w highlightsach przewodnika Lonely Planet. Stare miasto ma swój klimat, a labirynt wąskich uliczek powala na kolana. Suki Fezu są jedyne w swoim rodzaju i wg mnie biją na głowę swoje osławione konkurentki z Damaszku czy Stambułu.
Mimo, że kraj ten do najtańszych nie należy, to polecam wszystkim Maroko na luźny wiosenny wyjazd (ale dopiero od kwietnia ;-)). Tanie loty Ryanaira z Frankfurtu i Londynu znacznie przybliżyły nam to państwo. Dwa tygodnie powinny spokojnie wystarczyć, żeby zobaczyć w Maroku to co najciekawsze. Nam zabrakło jeszcze kilku dni, żeby nie mieć żadnych wyrzutów sumienia, że czegoś nie widzieliśmy. Najbardziej chyba nam szkoda doliny Dades i Cascades d’Ouzoud, o których wiele słyszeliśmy – jednak nie można mieć wszystkiego. Najważniejsze, że dobrze się bawiliśmy i nieźle rozumieliśmy. Dziewięcioro obcych osób, poznanych poprzez internet i na koniec wszyscy podali sobie rękę! Niezwykłe ;-)