Ranek powitał nas fantastyczną pogodą. Na niebie nie było żadnej chmurki, a słońce ładnie przypiekało. Jako, że do źródła wody był kawałek i nikomu się nie chciało ruszyć tyłka, toteż zaczęliśmy topić śnieg na wodę.
Podczas cyklicznej sesji fotograficznej, zauważyliśmy, że przełęcz Podragului na która mieliśmy wejść, jest dzisiaj jakby bardziej zasypana. Podjęliśmy decyzję, że nie będziemy wchodzić z całym bagażem, tylko zostawiamy namioty i idziemy na pusto. Wchodzimy na Moldoveanu i wracamy tą samą drogą. Tak był plan… :-)
Po wykwintnym śniadaniu, o 10.00 ruszamy ku Moldoveanu. Gdy podchodzimy pod przełęcz Podragului, już wiemy że łatwo nie będzie. Stromo, bardzo stromo. Przydałyby się raki, no ale nie zawrócimy teraz. Atakujemy… Pierwszy ruszył Roman, który robił otwory w śniegu, by nam łatwiej się szło. Dalej Michał, ja i na końcu Lucjan, który wdrapawszy się na górę, podsumował wspinaczkę jako „bez sensu” :-)
Na przełęczy widoki super, ośnieżona grań robiła wrażenie. Nie ma jednak czasu na podziwianie widoków, ruszamy dalej. Idzie się dosyć ciężko, ponieważ słońce roztopiło wierzchni śnieg i co chwila nasze nogi się zapadają. W pewnym momencie przyszło załamanie pogody, pojawiło się "mleko" i nawet GPS Lucjana nie mógł zagwarantować, że trafimy na Moldoveanu. Widzieliśmy nic, w około nie było niczego.
Trzeba było przeprowadzić odwrót. To już moja i Michała druga nieudana próba wejścia na Moldoveanu. W zamian decydujemy się zdobyć szczyt Tarita (2414 m), żeby wrócić chociaż z jakąś górą na koncie. Szybkie wejście na górę i napawanie się panoramą. Fogary zimową porą prezentują się wspaniale. Robimy foty i wracamy, ponieważ chcemy szybko zwinąć namioty i wrócić na nocleg do schroniska Turnuri.
Od Podragu do Turnuri to już prawdziwy rajd, a szybkie tempo i niezwiązany śnieg sprzyja problemom. Roman zapada się w śniegu i trochę trwa żeby się stamtąd wydostał. Michał się poślizgnął i zjechał kilkadziesiąt metrów w dół na dupie (tym razem nie specjalnie) z przerażeniem w oczach, a po chwili znów wypadł z trasy i zaczął się obsuwać niebezpiecznie w kierunku rzeki. Za każdym razem jednak wychodził „ogromną” ręką :-) W tym czasie Lucjan rozwinął rekordową prędkość na szlaku – 31 km/h!! Tyle zarejestrował jego GPS podczas kontrolowanego ślizgu na dupie :-)
O 17.00 jesteśmy w Turnuri. Tak jak nam wcześniej powiedział Florin Ion, schronisko było puste i całe do naszej dyspozycji. Roman zabrał się do rozpalania pieca. Coś jednak było z cugiem i większość dymu wydobywała się do środka pomieszczenia, co doprowadziło do tego, że nie było czym oddychać, a dym gryzł w gardła i szczypał w oczy. Nie zważając na to, Roman dokładał do ognia, bo... "musi się przepalić", a my marzneliśmy na zewnątrz… „bez sensu”!
Później genialny kucharz Radek, przyrządził kostkę sojową w sosie gulaszowym. Wszystkim bez wyjątku smakowało, a kucharz dostał owację na stojąco.
Z czasem coraz bardziej zaczęła uwidaczniać się nasza zdobyta dziś, przez parę godzin słońca, opalenizna! Roman dalej był blady, ja spaliłem sobie nos, a Lucjan i Michał totalnie przypalili sobie czoła! Później z każdym dniem było tylko gorzej i zmienialiśmy skórę jak węże.
Wieczorem wpadła do nas ośmioosobowa grupa… Polaków!! Szli prosto z Moldoveanu, jednak byli lepiej przygotowani niż my, ponieważ większość miała raki i czekany, choć było też kilku totalnych dyletantów. Najważniejsze, że mieli... gitarę!! Także było wesoło. Daliśmy im trochę żarcia i herbaty, a w zamian dostaliśmy niebywałą rozrywkę, w postaci muzycznych szlagierów.
W całej Rumunii spotkaliśmy sporo Polaków, widocznie ten kraj zrobił się u nas modny. Zwłaszcza w górach, jeśli spotykamy jakiś turystów to są duże szanse, że to nasi pobratymcy. Rumuni też często nas zaczepiali, pytając - Polonoise?!
Tym razem ja zajmuję górną pryczę od strony ściany, a niebezpieczne miejsce dostaje się Michałowi. Tym razem on musi się pilnować… :-)
Czas przejścia:
Podragu-odwrót-Tarita-Podragu 4:45
Podragu-Turnuri 1:35