Geoblog.pl    radek    Podróże    Jesteśmy z internetu!    Atlas Średni
Zwiń mapę
2009
30
mar

Atlas Średni

 
Maroko
Maroko, Azrou
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3963 km
 
Wychodzimy z hotelu przed ósmą i dowiadujemy się w recepcji, że nie możemy zostać u nich na kolejną noc. Akurat na dole spotkaliśmy Jenno, który spokojnie nam poradził abyśmy szli za nim. Zaprowadził nas do taksówki i podjechaliśmy pod jego restaurację. Obok znajduje się mały hotel, ale na wypasie. Droższy od poprzedniego i będziemy musieli zapłacić 70DIR, ale za to warunki o wiele lepsze, no i zaraz obok Jenno ;-) W ostatnią noc w Fezie możemy poszaleć.

Zwróciliśmy Jenno zaliczkę, którą wyłożył za nas wczoraj i wyruszyliśmy na wycieczkę. Droga biegnie na południe, wzdłuż doliny Sefru, w stronę Atlasu Średniego. Pierwszy przystanek mamy w Bhalil. Jest to mała miejscowość, rzadko odwiedzana przez turystów, która znana jest z domów wykutych w skale. „Żelazny Michał” prowadzi nas do takiego miejsca. Z zewnątrz trudno odróżnić taki dom od sąsiednich zwykłych budynków. Dopiero jak się wejdzie do środka to widać, że de facto jesteśmy w ładnie urządzonej jaskini. Wita nas osiemdziesięcioletnia mieszkanka tego lokum, która częstuje nas wyśmienitą „Berber Whisky” i demonstruje miejscowy sposób noszenia bagaży – zakłada na głowę wiadro z wodą i nie podtrzymując go zaczyna tańczyć ;-)

Następnie udajemy się do pobliskiego Sefrou. Jest to mała miejscowość położona 900 m n.p.m. Przed VIII wiekiem, kiedy to jeszcze islam nie był tu dominującą religią, było to miasto typowo żydowskie. Jeszcze do 1950 roku 1/3 mieszkańców Sefrou stanowili czciciele Jahwe. Po tym roku Żydzi z Sefrou masowo zaczęli wyjeżdżać do Izraela i teraz pozostała ich tylko garstka zamieszkująca tzw. mellah (wydzielona żydowska dzielnica w starym mieście, najczęściej oddzielona od pozostałej muzułmańskiej społeczności murem). Ok. 1,5km od centrum znajdują się wodospady. Imponujące to one nie są, więc pstrykamy fotek pięć i ruszamy dalej.

Teraz doliną Ifran jedziemy w stronę miejscowości o tej samej nazwie. Im wyżej, tym pogoda zaczyna się bardziej psuć. Robi się zimno i pojawia się śnieg (w Maroku!). Po drodze kierowca zjeżdża pokazać nam jezioro Dayet Aaoua. Widać, że jest bardzo z niego dumny. Śniardwy to to nie było, no ale w Maroku pewnie każdy większy akwen w głębi kraju zasługuje na uznanie. Pokazujemy mu, że jesteśmy zachwyceni ;-) Latem jezioro jest chyba o wiele mniejsze, bowiem widać wyrastające drzewa znad tafli wody, a nawet wynurzają się… dwie piłkarskie bramki. Przy jeziorze dzieciaki proponują nam przejażdżki na osiołkach. W sumie czemu nie, tym zwierzęciem jeszcze nie śmierdzieliśmy.

W Ifranie nie zatrzymujemy się, zostawiając sobie zwiedzanie tej miejscowości na drogę powrotną. Jest to jeden z najelegantszych kurortów w Maroku. Król ma tu swój pałac, znajduje się tutaj także elitarny uniwersytet dla dzieci bogaczy. Ifran zbudowany był przez Francuzów jako ośrodek narciarstwa dla pobliskiego Mischliffen i wygląda zupełnie jak miejscowość przeniesiona prosto z Alp. Znowu nie robi to na nas większego wrażenia, bo takie rzeczy możemy zobaczyć na starym kontynencie.

Jadąc do Azru (Azrou) przejeżdżamy koło stoku narciarskiego w Mischliffen (dziwny widok w Maroku). Parę kilometrów za nim nie możemy wyjść ze zdziwienia! Jesteśmy tak osłupiali, że prosimy „Żelaznego Michała” żeby się zatrzymał. Maroko, które zawsze nam się kojarzyło ze słońcem i ciepłym morzem po raz kolejny nas zaskoczyło. Otóż na małym stoku przy drodze całe mnóstwo dzieciaków zjeżdża na sankach! Można zaznać nawet przyjemności marokańskiego kuligu - zaprzęgi czekają na chętnych! A ja stoję w środku tego wszystkiego w sandałach! Gdybym zobaczył zdjęcie tego zjawiska pomyślałbym, że to zima w naszych Beskidach a nie wiosna w Maroku!

Parę kilometrów przed Azru, wjeżdżając do cedrowego lasu, można zobaczyć przy drodze spokojnie przechadzające się małpy makaki. Zupełnie nie boją się ludzi, ani przejeżdżających samochodów. Przyzwyczaiły się do dokarmiania, więc nawet nie myślą, żeby żerować gdzieś głębiej w lesie. Sami byliśmy świadkami, jak z przejeżdżającego samochodu przez otwarte okno posypały się niedojedzone kawałki chleba. Coś jak u nas dokarmianie łabędzi.

Samo Azru nie jest jakimś wyjątkowo ciekawym miejscem. Podobno stanowi ośrodek miejscowego rzemiosła wyrobów z drewna. Zapamiętamy je głównie z naszej przerwy na posiłek i flaków z fasolą, przez którą Ala i Janek nie mogli przebrnąć ;-)

Wracając do Fezu zatrzymujemy się na chwilę w Ifranie, gdzie robimy małe zaopatrzenie w sklepie (są markety!) i już bezpośrednio wracamy do Jenno. Tutaj czujemy się jak u siebie, wszyscy się z nami witają, zapraszają do „naszego” stolika. Nawet nic nie musimy zamawiać, od razu przynoszą nam herbatę i sziszę. Za chwilę na stół wjeżdża główna atrakcja dzisiejszego dnia – baranie głowy i mózgi w tadżinie! Gdy położyli przed każdym z nas talerz, na którym leżało pół baraniej czaszki, następuje chwila konsternacji. Nie będzie łatwo. Tylko Grzegorz rzucił się na głowę, jakby nie jadł przez tydzień. Jenno zabrał Ali talerz i żeby miała łatwiej to powyciągał z czaszki wszystkie zjadliwe rzeczy. Ta głowa to wyzwanie. Zjadłem pół języka, kawałek ucha i trochę mięsa z okolic policzka i to wszystko na co było mnie stać. Grzegorz w tym czasie opędzlował całość, łącznie z okiem! Stwierdził również, że na szczęce, pod „szóstką” też jest dobre mięsko ;-) Za to już mózgi były o wiele lepsze. Przygotowane w tadżinie w specjalnym sosie, były swego rodzaju rarytasem. W między czasie przyszła do nas na piętro grupa Anglików, którym Jenno powiedział, że Polacy tam jedzą głowę. Wpadli z wielkimi oczami i nie mogli uwierzyć! „Czy to są prawdziwe głowy?” – wyjątkowo głupie pytanie ;-) Zrobili fotkę i poszli. Poczuliśmy się jak miejscowa atrakcja.

Po wieczerzy udaliśmy się na spacer zobaczyć medynę nocą. Nie wszystkie uliczki są bezpieczne, więc lepiej samemu nie wybierać się na takie przechadzki. W silnej grupie doszliśmy do meczetu, przy którym odbył się międzynarodowy mecz Maroko-Polska. Nasz kraj reprezentowali Grzegorz i Janek, którzy dokopali gówniarzom z Maroka 1:2!

Pokrzepieni zwycięstwem, udaliśmy się na spoczynek. Jutro chcemy wcześnie wstać, żeby pojechać zobaczyć ruiny rzymskie w Volubilis.



Wydatki:
300DIR – wycieczka
10DIR – za gościnę w skalnym domku
20DIR – flaki
90DIR – głowa
10DIR – herbata
10DIR – napiwek
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (35)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
radek
Radek Lange
zwiedził 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 154 wpisy154 34 komentarze34 997 zdjęć997 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
30.07.2009 - 24.08.2009
 
 
23.03.2009 - 03.04.2009
 
 
29.08.2008 - 09.09.2008