10 sierpień 2007
Neutrino – Prijut (4200 m)
Z samego rana wyruszamy do Azau. Zawozi nas tam żona właściciela naszego lokum. W Azau znajduje się kolejka linowa, która nas wwiezie do stacji Mir, na wysokość 3400 m. Zależy nam żeby tam wjechać jeszcze przed oficjalnymi godzinami kursowania kolejki, gdyż jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, później przy stacjach kolejki żołnierze pobierają opłaty za wejście na szczyt w wysokości 20 €/os.
Mocno wysłużonymi wagonikami wjeżdżamy do stacji Mir. Pogoda wspaniała, ani jednej chmurki na niebie. Panorama dookoła niesamowita. Lodowce ze swoimi licznymi szczelinami, wyglądają jak zmarszczki na twarzy permanentnego menela. Smarujemy się kremami z filtrem i wio do góry. Beata i Michał zostają w Mirze i czekają, aż ruszy wyciąg krzesełkowy, który ich zawiezie do tzw. beczek.
Krajobraz księżycowy. Nie ma tu żadnej roślinności, czarne skały i wszędzie pełno pyłu. Jest to chyba jedne miejsce świadczące tak dobitnie, że Elbrus to wulkan. W ciągu godziny dochodzimy do „Beczek” (3800 m), prawie równo z Beata i Michałem, którzy obrali trochę mniej męczącą drogę (wyciąg). Nazwa tego miejsca pochodzi od schroniska, które zbudowane jest z beczek po paliwie rakietowym.
Roman chce się tu rozbić na noc. Po naszych ostrych protestach i namowie Michała, udaje nam się go w końcu przekonać by iść dalej. Beata i Michał załatwiają sobie kolejny transport – tym razem ratrakiem (rodzaj spychacza na szerokich gąsienicach) wjeżdżają do Prijuta – tam mamy się spotkać.
Od „beczek” zaczyna się już lodowiec. Nie decydujemy się jednak jeszcze na założenie raków. Jednak zakładamy kurtki, bo pomimo że słońce wciąż mocno świeci, to zrobiło się chłodno. Mozolnie zdobywamy coraz większą wysokość. Na szlaku sporo ludzi… jedni wchodzą, inni schodzą. Oczywiście spotykamy Polaków. Jednym z nich był Mirek Żochowski (www.mirek.z.pl), który wchodził tu z klubem „Annapurna”. Powiedział, że z 25 osób, na szczyt weszło 13. On sam stwierdził, że w pewnym momencie zobaczył na swojej drodze białego konia i już wiedział, że to czas by zejść w dół. Mirek to ciekawy gość. Człowiek z zespołem Tourette'a, który jest na rencie i jeszcze opłaca z niej alimenty, a mimo wszystko dzięki pomocy różnych osób, może podejmować w życiu ambitne wyzwania. Pochwalił się nam przy okazji, że startuje w supermaratonach (100 km) i tu już nam się pojawił nad głowami duży znak zapytania. On biega na dystansie, który nas z pewnością by zabił, czy zatem damy radę wejść na Elbrus?
Trochę mniej pewni ruszamy dalej. Na naszej drodze pojawiają się szczeliny, ale są dobrze widoczne i nie ma problemu z ich obejściem. Przed samym Prijutem (4200 m) robi się ciut bardziej strome podejście. Po lodowcu spływają wartkie potoki, które co chwilę przeskakujemy. Prijut swoją nazwę bierze od starego, spalonego schroniska „Prijut 11” (w tej chwili obok ruin starego, znajduje się nowo wybudowane schronisko). Wzdłuż szlaku znajdują się wolne od śniegu skały, na których poustawiane są prywatne schrony, przypominające bardziej budy dla psów. W jednym z takich lokali zatrzymali się Beata z Michałem. My rozbijamy namiot na skałach po przeciwnej stronie. Jest tu sporo namiotów, ale jednak znajdujemy nienajgorsze miejsce na rozłożenie naszych gratów. Jedyny jego minus to położenie z dala od potoku, więc trzeba było kawał gnać i to po kamieniach, także zwykle ok. 20% wody rozlewaliśmy podczas powrotu do naszej bazy.
Robimy obiad. Roman nie bardzo ma apetyt i jest dosyć zmęczony. On zostaje w bazie a ja z Lucjanem idziemy się przejść 300m wyżej w celu lepszej aklimatyzacji oraz wypróbowania raków.
Po naszym powrocie widzimy, że koło nas rozbili się Rosjanie. Prawdziwi giganci – nie dość że wnieśli tu gitarę, to zabrali też wódkę! Bez zbędnych ceregieli wzięli się za częstowanie nas swoim specyfikiem. Aby nie popsuć bardziej relacji Rosyjsko-Polskich nie można było odmówić. Jednak po małej degustacji, szybko się wycofujemy. Pić alkohol na 4200 m, to chyba mogą tylko Rosjanie :-) A ci byli wyjątkowo niebanalni. Nie dość, że gros z nich to profesorowie, doktorzy i inżynierowie, to jeszcze byli ratownikami górskimi (ale spoza Kaukazu). Jeden z nich wnosił na szczyt puszkę z ziemią, gdzie leżą jego rodzice. Wszyscy wchodzili w skład jakiejś sponsorowanej wyprawy. Wieczorem dali porządny koncert górskich ballad.
Gdy my smacznie spaliśmy, wyżej – na Skałach Pastuchowa, powiało na tyle mocno, że kilka namiotów musiało się spakować i zejść do Prijuta.
Mir – Beczki – 1h
Beczki – Prijut – 1:45
Wydatki:
900 RUR – nocleg (6 x 150)
450 RUR – bus do Azau (3 x 150)
240 RUR – pierwsza część kolejki linowej (3 x 80)
300 RUR – druga część kolejki (3 x 100)